Niewielkie miasto Lop Buri w środkowej Tajlandii nie
wyróżniałoby się niczym szczególnym gdyby nie mieszkające w nim małpy.
Stada makaków jawajskich biegają po ulicach między autami,
wspinają się na słupy i skaczą po liniach elektrycznych. Panoszą się też po
dachach i balkonach dlatego okna zabezpieczone są siatką lub kratami a nawet
zdarzają się elektryczne pastuchy. Zuchwałe małpy mogą zwinąć co uznają za
zdatne do jedzenia i narobić szkód. W hotelach widnieje informacja aby nie
otwierać okien gdyż grozi to wtargnięciem intruzów. Aby sprawdzić czy małpy
faktycznie zaglądają ludziom do okien położyłem kawałek banana na parapecie za
oknem w hotelu na trzecim piętrze. Następnego dnia nie było po nim śladu :-).
Małpom powodzi się całkiem nieźle. W obrębie świątyni San
Phra Kan znajdującej się na obrzeżu starej części miasta są regularnie
dokarmiane. Sterty rozsypanych owoców nie robią większego wrażenia na
najedzonych małpach. Od czasu do czasu któraś chwyci za arbuza, ananasa lub
otwartego kokosa. Mężczyzna wydając
charakterystyczny dźwięk nawołuje zwierzęta po czym wysypuje do korytka karton ugotowanych
jaj, które zaraz znikają w małpich paszczach. Tuż obok znajdują się kioski z
pamiątkami po których hasają młode makaki.
O dwa rzuty bananem dalej znajduje się najbardziej
fotogeniczne miejsce oblegane przez małpy – świątynia Phra Prang Sam Yod z okresu
Imperium Khmerskiego, datowana na XIII wiek. Podobnie jak wiele innych tego
typu budowlach w Tajlandii pierwotnie była to świątynia hinduistyczna
przemianowana w późniejszym okresie na buddyjską. Trzy charakterystyczne dla architektury
khmerskiej prangi miały reprezentować boską
trójcę – Brahmę, Wisznu i Śiwę.
W trakcie robienia zdjęć przy posągu Buddy poczułem jak coś
wskakuje mi na nogę i wspina się po ubraniu. Chwilę później trzy młode, ciekawskie
makaki siedziały mi na ramionach i targały włosy. Ekscytacja nie trwała długo
bo po chwili okazało się że małpki nawet nie myślą dać za wygraną i ciężko było
się od nich odgonić. Na szczęście naszą szamotaninę zauważył mężczyzna
zamiatający teren wokół świątyni i przyszedł mi z pomocą. Gestykulacyjnie
przekazał mi abym uważał żeby małpy nie buchneły mi okularów. Jakoś nie
wyobrażam sobie ścigania małpiego złodzieja na „ślepo” po ruinach świątyni.
Tajowie odnoszą się do małp z szacunkiem gdyż wierzą, że
przynoszą szczęście gdy się je dobrze traktuje. Wg hinduistycznych wierzeń
małpi bóg Hanuman wraz ze swoją armią małp uratował żonę boga Ramy z rąk złego
demona. Tajska wersja legendy mówi, że później Hanuman założył miasto Lop Buri,
a makaki tu żyjące są jego potomkami.
Poza terenem świątyń małpy też mogą liczyć na dostanie
czegoś do jedzenia. A jeśli nie dostaną to same znajdą coś na śmietniku. Młoda
dziewczyna zatrzymuje skuter przy bramie pełnej makaków z siatkami wypełnionymi
owocami. Zaraz zostaje otoczona a siatki opróżnione. W walce o owoce obowiązuje
prawo silniejszego – większe małpy zabierają zdobycze młodym osobnikom. Kiedy
makaki pozwalają sobie na zbyt wiele dostają sygnał ostrzegawczy w postaci
strzału z procy. Na widok kija też czują respekt – cofają się kiedy unosimy
monopod od kamery.
Co roku w listopadzie jeden z hoteli urządza ucztę dla małp.
W czasie festiwalu dookoła świątyń ustawiane są konstrukcje przypominające
rzeźby z owoców. Wszystko zorganizowane jest z wielką pompą, jest ceremonia
otwarcia, występy, muzyka i przebierańcy. A wszystko to nic innego jak chwyt
reklamowy mający przyciągnąć turystów. Zwykle lokalne wydarzenia i festiwale
działają na mnie jak światło żarówki na ćmę, ale w tym przypadku wydaję mi się
że Lop Buri lepiej odwiedzić w dzień powszedni. Małp będzie tyle samo a
turystów znacznie mniej.
Odwiedzając Lop Buri warto zaopatrzyć się w kiść bananów aby
wejść w interakcje z jego mieszkańcami ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz