2 czerwca 2015

Miasto małp



Niewielkie miasto Lop Buri w środkowej Tajlandii nie wyróżniałoby się niczym szczególnym gdyby nie mieszkające w nim małpy.



Stada makaków jawajskich biegają po ulicach między autami, wspinają się na słupy i skaczą po liniach elektrycznych. Panoszą się też po dachach i balkonach dlatego okna zabezpieczone są siatką lub kratami a nawet zdarzają się elektryczne pastuchy. Zuchwałe małpy mogą zwinąć co uznają za zdatne do jedzenia i narobić szkód. W hotelach widnieje informacja aby nie otwierać okien gdyż grozi to wtargnięciem intruzów. Aby sprawdzić czy małpy faktycznie zaglądają ludziom do okien położyłem kawałek banana na parapecie za oknem w hotelu na trzecim piętrze. Następnego dnia nie było po nim śladu :-).



Małpom powodzi się całkiem nieźle. W obrębie świątyni San Phra Kan znajdującej się na obrzeżu starej części miasta są regularnie dokarmiane. Sterty rozsypanych owoców nie robią większego wrażenia na najedzonych małpach. Od czasu do czasu któraś chwyci za arbuza, ananasa lub otwartego kokosa.  Mężczyzna wydając charakterystyczny dźwięk nawołuje zwierzęta po czym wysypuje do korytka karton ugotowanych jaj, które zaraz znikają w małpich paszczach. Tuż obok znajdują się kioski z pamiątkami po których hasają młode makaki.



O dwa rzuty bananem dalej znajduje się najbardziej fotogeniczne miejsce oblegane przez małpy – świątynia Phra Prang Sam Yod z okresu Imperium Khmerskiego, datowana na XIII wiek. Podobnie jak wiele innych tego typu budowlach w Tajlandii pierwotnie była to świątynia hinduistyczna przemianowana w późniejszym okresie na buddyjską.  Trzy charakterystyczne dla architektury khmerskiej prangi  miały reprezentować boską trójcę – Brahmę, Wisznu i Śiwę.




W trakcie robienia zdjęć przy posągu Buddy poczułem jak coś wskakuje mi na nogę i wspina się po ubraniu. Chwilę później trzy młode, ciekawskie makaki siedziały mi na ramionach i targały włosy. Ekscytacja nie trwała długo bo po chwili okazało się że małpki nawet nie myślą dać za wygraną i ciężko było się od nich odgonić. Na szczęście naszą szamotaninę zauważył mężczyzna zamiatający teren wokół świątyni i przyszedł mi z pomocą. Gestykulacyjnie przekazał mi abym uważał żeby małpy nie buchneły mi okularów. Jakoś nie wyobrażam sobie ścigania małpiego złodzieja na „ślepo” po ruinach świątyni.



Tajowie odnoszą się do małp z szacunkiem gdyż wierzą, że przynoszą szczęście gdy się je dobrze traktuje. Wg hinduistycznych wierzeń małpi bóg Hanuman wraz ze swoją armią małp uratował żonę boga Ramy z rąk złego demona. Tajska wersja legendy mówi, że później Hanuman założył miasto Lop Buri, a makaki tu żyjące są jego potomkami.



Poza terenem świątyń małpy też mogą liczyć na dostanie czegoś do jedzenia. A jeśli nie dostaną to same znajdą coś na śmietniku. Młoda dziewczyna zatrzymuje skuter przy bramie pełnej makaków z siatkami wypełnionymi owocami. Zaraz zostaje otoczona a siatki opróżnione. W walce o owoce obowiązuje prawo silniejszego – większe małpy zabierają zdobycze młodym osobnikom. Kiedy makaki pozwalają sobie na zbyt wiele dostają sygnał ostrzegawczy w postaci strzału z procy. Na widok kija też czują respekt – cofają się kiedy unosimy monopod od kamery.




Co roku w listopadzie jeden z hoteli urządza ucztę dla małp. W czasie festiwalu dookoła świątyń ustawiane są konstrukcje przypominające rzeźby z owoców. Wszystko zorganizowane jest z wielką pompą, jest ceremonia otwarcia, występy, muzyka i przebierańcy. A wszystko to nic innego jak chwyt reklamowy mający przyciągnąć turystów. Zwykle lokalne wydarzenia i festiwale działają na mnie jak światło żarówki na ćmę, ale w tym przypadku wydaję mi się że Lop Buri lepiej odwiedzić w dzień powszedni. Małp będzie tyle samo a turystów znacznie mniej.



Odwiedzając Lop Buri warto zaopatrzyć się w kiść bananów aby wejść w interakcje z jego mieszkańcami ;-)










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz